A gdzie spontaniczność?


Kilka dni temu miałem przyjemność uczestniczyć w gdyńskim koncercie grupy Sorry Boys. Nie była to ich pierwsza wizyta w Trójmieście, ale poprzednie koncerty z przyczyn dość niezależnych udało mi się po prostu przegapić. Tym razem wszystko zorganizowałem tak by zobaczyć na żywo co potrafi warszawska grupa, której studyjny materiał – szczególnie z debiutanckiego albumu „Hard Working Class” – brzmi wybornie.

Grupa wyszła na scenę kilkanaście minut po godzinie 20 i trudno to nazwać jakąś obsuwą – generalnie subtelne opóźnienie to pewnego rodzaju tradycja, która ma na celu wyrozumiałość dla wszelkich transportów zbiorowych, które niekoniecznie bywają niezwykle punktualne. W sobotni wieczór doszła do tego ulewa. Zespół jest więc w pełni usprawiedliwiony 🙂

Bez zbędnej zwłoki Sorry Boys przeszli do prezentowania swoich kompozycji z najnowszego, drugiego albumu „Vulcano”. Z tego, co kojarzę – a mogę się mylić – kapela zaprezentowała praktycznie wszystkie utwory ze swojej ostatniej płyty. Pani Izabela Komoszyńska – wokalistka kapeli – prezentowała się w sposób niebywały. Strój i ekspresja sceniczna wskazywała, że wokalistka przebywa sercem i umysłem gdzieś w rejonie lat 70. W niczym to nie przeszkadzało ani nie zaburzało odbioru muzycznego – z minuty na minutę utwierdzało mnie jednak w przekonaniu, że Pani Iza wydaje się być prawdziwą liderką i jeśli w przyszłości zespół przerwie lub zawiesi działalność, to ma ona niewątpliwą szanse zaistnieć na scenie w projekcie solowym. Fantastyczne warunki wokalne pozwolą jej na spróbowanie swoich sił w innych formatach obejmujących zarówno muzykę gitarową jak i elektroniczną.

„Dagny”, „Miss Homeless”, „Leaving Warsaw” czy „The Sun” – z kompozycji na kompozycje publiczność coraz bardziej przekonywała się, że warto jednak przy scenie nieco nóżką ruszyć i sobie delikatnie machnąć głową. Sam bym to może uczynił, ale szlacheckie korzenie, starość i ciężar eliminują mnie z tej dyscypliny rozrywkowej.

Zespół na szczęście nie zapomniał o wspaniałych kompozycjach z debiutanckiego materiału więc „Salty River”, fantastyczne „Chance” oraz niezwykłe „Cancer Sign Love” również się pojawiły.

Coś jeszcze? Jak najbardziej. Pewien niedosyt. Przez większą część koncertu – trwającego dobrze ponad godzinę, podczas którego pojawił się pokaźny materiał autorstwa Sorry Boys – odnosiłem wrażenie, że na scenie są świetni rzemieślnicy z artystyczną duszą, która przypominała o sobie za sprawą wokalistki. Zabrakło jednak błysku, czegoś co byłoby przejawem rzeczywistego dialogu z publicznością. Czegoś, co pozwoli stwierdzić, że koncert zaliczymy do tych z pogranicza niezwykle ważnych, a nawet niezapomnianych. Trudno to jednoznacznie zdefiniować, ale wiedziałem, że coś jest na rzeczy po tym jak wokalistka wychodząc na jeden z bodajże trzech bisów poinformowała publiczność domagającą się określonej kompozycji, że zespół akurat nie jest na nią przygotowany, ale zagra inną…

Cóż, może właśnie dlatego, że przygotowania brakło trzeba było poinformować, że zespół przygotowany nie jest ale jednak zagra? Właśnie chyba od tego są koncerty, by czasem zachwycić spontanicznością, której za pośrednictwem albumów właściwie nie da się przekazać. Tak czy inaczej twórczość grupy polecam i na kolejny koncert na pewno się wybiorę. Myślę, że jako support Florence and the Machine czy Placebo grupa Sorry Boys nadawałaby się idealnie. Ale to już melodia przyszłości.

 

,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *