Soulfly w B90 – relacja


W poniedziałek, 16 czerwca, w gdańskim klubie B90 odbył sie koncert jednej z żywych legend muzyki metalowej: wystąpił zespół Soulfly pod wodzą Maxa Cavalery. Przed koncertem głównym, publikę rozgrzał support: grupa Lody Kong, która powstała z inicjatywy dwóch synów Maxa: Igora oraz Zyona Cavalera.

Koncert zespołu Soulfly był z pewnościa jednym z bardziej oczekiwanych koncertów tego roku – w końcu Max Cavalera to postać już legendarna i sztandarowa w dziedzinie muzyki metalowej. Występu nie mogli się doczekać zarówno fani samego Soulfly, jak i Ci, którzy pamiętają działalność Cavalery w jego wcześniejszym zespole – Sepultura.

Na koncert, zaplanowany początkowo na godzinę 19.00, trzeba było jednak trochę poczekać. Tym większa była niecierpliwość zbierających się w klubie fanów, którzy nie mogli się doczekać kiedy wreszcie ujrzą na scenie swojego idola z resztą zespołu.
Kilka minut po godzinie 20.00 na scenę wyszedł zespół supportujący: w tej roli Lody Kong, istniejąca zaledwie od 2011 roku grupa czterech młodych chłopaków z USA. Poza mocnym brzmieniem i amerykańskim pochodzeniem, mają oni jednak o wiele więcej wspólnego z główną gwiazdą tamtego wieczoru. Połowa składu Lody Kong to synowie Maxa Cavalera: Igor (frontman i wokalista) oraz Zyon (perkusja).

trzyna

Zespół, choć dopiero raczkujący w świecie muzyki, może pochwalić się pierwszą EPką „No Rules”, wydaną w lutym zeszłego roku. Krótko po tym grupa wypuściła teledyk „mOnkeys alWays Look”, który też zagrali na wczorajszym koncercie. Poza tym kawałkiem Lody Kong rozgrzał publiczność jeszcze paroma intensywnymi utworami. Ich występ z można zaliczyć do udanych – po młodych muzykach nie widać było zbyt dużego stresu czy spięcia – przeciwnie, wydawało się, iż na scenie czują się bardzo naturalnie i swobodnie. Publiczność okazała im zainteresowanie i zaczęła zbierać się pod scenę. Widać było zaciekawienie nową, podejrzewam, że dla większości jednak nie znaną, grupą metalową. Nie można im właściwie wiele zarzucić, choć osobiście przyznam, że mnie nie porwali i nie zachwycili. Zagrali bardzo poprawnie i dobrze przygotowali fanów na występ głównej gwiazdy, jednak nie zrobili na mnie zbyt ogromnego wrażenia. Niemniej jednak, mam przeczucie, że kariera Lody Kong może jeszcze nabrać tempa, a sam zespół jest w stanie zdobyć wielu fanów.

dziewiec

Po zejściu supportu ze sceny , wyczuwało się napięcie i niecierpliwość, jaka towarzyszyła publice oczekującej występu Soulfly. Pod scenę wciąż napływało więcej ludzi, dało się również słyszeć pierwsze okrzyki ze strony fanów, wzywających zespół do wyjścia i rozpoczęcia koncertu. Członkowie Soulfly z Maxem Cavalera na czele wreszcie zajęli swoje stanowiska na scenie krótko po godzinie 21.00. Od razu przeszli do mocnego otwarcia występu. Koncert rozpoczął się od kawałków z wydanej w zeszłym roku nowej płyty Soulfly „Savages”. Pierwsze dźwięki „Bloodshed” i „Cannibal Holocaust” wystarczyły, żeby pod sceną rozpoczęło się szaleństwo.

cover_ftoooooooot

Osobiście miałam mieszane odczucia – rozpoczęcie, choć mocne i dobre, nie wciągnęło mnie jeszcze w ogólny stan zachwycenia zespołem. Wydaje mi się zresztą, że nie ja jedyna miałam do tego taki stosunek – choć w samym klubie z pewnością znajdowało się kilkaset osób, pod sceną nie było tłoku (jaki zapamiętałam z koncertu Amon Amarth). Można było spokojnie przejść sobie nawet spod drzwi budynku pod same barierki bez większych przeszkód i dostać się na sam początek. Rozglądając się po publiczności dostrzegłam wiele osób, które również nie wydawały się porwane rozpoczęciem całego show. Być może nie wszyscy spośród fanów muzyki metalowej obecnych wczoraj na koncercie byli pod wrażeniem najnowszej płyty (nie można nie zauważyć, że wielu spośród przybyłych wczoraj osób to fani przede wszystkim pierwszego zespołu Cavalery – Sepultura, bądź też ci, którym bardziej podobały się wcześniejsze dokonania zespołu Soulfly, sprzed licznych zmian line-up’u).

dwatrzy

Moje wątpliwości zostały jednak szybko rozwiane – z każdym kolejnym granym utworem wpływ Soulfly na publikę zataczał coraz szersze kręgi i nawet ci stojący dalej, zaczęli podchodzić bliżej i bawić się do muzyki. Wkrótce Max Cavalera z zespołem, za pomocą nie tylko ciężkich brzmień, ale i niesamowitej charyzmy, miał całą publikę w garści – fani chętnie i posłusznie wykonywali każde jego polecenie, które wykrzykiwał ze sceny: „jump!”, „put your hands up!”. „shout!”. Po zawładnięciu sercami publiki już na dobre, koncert zmierzał w coraz lepszym kierunku – i wbrew moim odczuciom na początku – udał się rewelacyjnie. Połączenie metalu z rytmami południowoamerykańskimi od lat wyróżniają brzmienie Soulfly na tle innych kapel metalowych. I to właśnie przy tych utworach, okraszonych charakterystycznym dla grupy brzmieniem, fani bawili się najlepiej – to one robiły najlepsze wrażenie i nadawały kawałkom oryginalnego wyrazu. Kolejnym ukłonem w stronę publiczności było włączenie w setlistę utworów poprzedniego zespołu Maxa Cavalera. Grupa wykonała piosenki z repertuaru Sepultury i to był kolejny moment, kiedy radość publiki dała swój pełny wyraz w zabawie pod sceną.

dwajeden

Max Cavalera nie tracił kontaktu z publicznością: w trakcie każdego utworu nawoływał i skłaniał publikę do zabawy, współnego odśpiewywania (w tym wypadku wykrzykiwania) fragmentów utworu. Posunął się nawet do tego, że zachęcił fanów do zaśpiewek typowych dla muzyki reggae, które nie bardzo, jak na mój gust, pasowały do atmosferę koncertu. Jednak po raz kolejny moje obawy okazały się zbędne: publiczność z radością odkrzykiwała każdy fragment, który polecił im zaśpiewać Cavalera. Ciekawym momentem było kiedy fani, na życzenie Maxa, zaczęli wspólnie wyspiewywać „Ole, ole, ole, ole, Soulfly! Soulfly!” w rytm hymnu mistrzostw piłki nożnej – tym samym frontman po raz kolejny podkreślił swoje brazylijskie pochodzenie, któremu daje wyraz nie tylko w charakterystycznym brzmieniu Soulfly, ale i we wstawkach podczas koncertu.

dwacztery

Nie można przy tym zapomnieć o wspaniałej współpracy muzycznej między członkami zespołu. Każdy z osobna zasługuje na słowa pochwały, bo to właśnie ich zżycie na scenie i wspólna gra przyczyniła się do zagrania tak fantastycznego koncertu. Gitarzysta, Marc Rizzo, który w Soulfly gra już od 2003 roku, nieustannie dawał popis swoimi niesamotiwymi umiejętnościami gry. Znany ze swoich zdolności, nie omieszkał pochwalić się technikami gry na gitarze, jakie opanował do perfekcji, czym jeszcze bardziej rozgrzał i tak już oszalałą publikę. Moją uwagę przykuł basista, Tony Campos – nie mogłam wyjść z podziwu nad jego pozytywnym nastawieniem do publiczności. Oprócz swoich zasług dla zespołu w dziedzinie gry na basie, zaskoczył fanów swoim opanowaniem. Podczas gdy Marc i Max szaleli na całej scenie, Tony ze spokojem grał i, jak mi się wydawało, rozsyłał uśmiechy w stronę ludzi pod sceną. Jednak zdecydowanie najbardziej zapracowaną osobą tego wieczoru był Zyon Cavalera. Dla niego wczorajszy wieczór to dwa koncerty zagrane jeden po drugim: najpierw w Lody Kong, a później w Soulfly. I w obu rolach spisał się rewelacyjnie. Mimo młodego wieku (21 lat), Zyon prezentuje szeroki zakres umiejętności w grze na perkusji. To właśnie również bębny, na których grał syn Cavalery, są odpowiedzialne za typowe dla Soulfly brzmienie. Zyonowi zdecydowanie udało się to oddać i swoja grą przyczynił się do wspaniałego występu całego zespołu.

pietnacha

Kolejnym momentem zwiększonej radości wśród publiki było zaproszenie przez frontmana Soulfly członków zespołu supportującego. Tak oto wkrótce na scenie pojawił się m. in. drugi syn Maxa – Igor Cavalera. Wspólnie z ojcem zaśpiewali utwory, które w takim wykonaniu nabrały jeszcze ciekawszego brzmienia. Osobiście bardzo podobała mi się więź między ojcem a synami, zaprezentowana na koncercie za pomocą wspólnych występów. W takich chwilach widać, jak wielki wpływ może mieć muzyka na wychowanie. Bracia Cavalera niewątpliwie wdali się w swojego ojca i przejawiają jego zainteresowania, jak i odziedziczony po nim talent. Ten właśnie fragment koncertu należał, moim zdaniem, do najbardziej udanych.

dwudziecha

Po upływie planowego czasu koncertu i zagrania wszystkich piosenek z setlisty, zespół nie pozostał obojętny na okrzyki fanów i wyszedł, by odegrać kilka kawałków na bis. To kolejna chwila największego rozemocjonowania wśród fanów – Soulfly zdecywanie podbił serca gdańskiej publiczności. Zespół pokazał na jak wiele ich stać i udowodnił, że wciąż zajmują wysokie miejsce w dziedzinie muzyki metalowej. Zarówno fani, jak i wykonawcy dali z siebie wszystko; Cavalera empatycznie, po wylaniu na siebie pół butelki wody w celu schłodzenia się i orzeźwienia, rzucał w stronę publiczności resztę wody. W całym szaleństwie i gorącej atmosferze pod sceną nie na wiele to się zdało, jednak publika entuzjastycznie doceniła ten gest (zresztą, zdobycie butelki, którą przed chwilą trzymał Max Cavalera, okazało się cenny kąskiem dla fanów Soulfly.

Po odegranym bisie oraz tradycyjnym rozrzuceniu w stronę publiki kostek do gitary i pałek do perkusji, zespół zszedł ze sceny. Wydawałoby się, że to koniec niespodzianek na ten wieczór. Jednak po raz kolejny zostałam bardzo pozytywnie zaskoczona: Tony Campos potwierdził swój przychylny stosunek do publiczności i wyszedł przed scenę, do bramek, by przywitać się z oczekującymi fanami. Podwójna piątka od basisty to naprawdę idealne zwieńczenie koncertu 🙂

Podsumowując, koncert Soulfly w klubie B90 należy zaliczyć do jak najbardziej udanych. Możliwości obejrzenia takiej legendy muzyki jak Max Cavalera to wspaniałe przeżycie dla niejednego fana mocniejszych brzmień. Choć początek tego nie zapowiadał, Soulfly potwierdził swoją pozycję w dziedzinie muzyki metalowej i rozwiał wszelkie wątpliwości fanów co do nowego składu grupy. Rewelacyjny występ zespołu zostanie na pewno zapamiętany jako jedno z najbardziej udanych wydarzeń muzycznych tego roku.

 

fotografie: Piotr Bardo

,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *