Ostatnio w polskim hip hopie można zaobserwować wyraźny trend nostalgiczny: projekt Niewidzialna Nerka z nowymi aranżami klasycznych utworów, wykonanie albumu „Skandal” Molesty przez czołówkę polskiej sceny podczas The Wall Warsaw Hip-Hop Festival – to najbardziej sztandarowe przykłady. Z drugiej strony, wyraźnie widać, że hip hop wchodzi na salony: nie jest postrzegany tylko jako muzyka od i dla Sebów z bloków czy trzepaków, ale rzeczywiście jako pełnoprawna część kultury współczesnej. I całkiem popularna, patrząc na rankingi sprzedaży.
Pomysł Tego Typa Mesa na zestawienie wokalistów starszej generacji z klasycznymi utworami polskiego hip hopu w jazzowych aranżacjach wydawał się ryzykowny: do tej pory próby kolaboracji międzypokoleniowej były traktowane nawet w środowisku z rezerwą – pamięta ktoś jeszcze Tedego i Zdzisławę Sośnicką? W 2015 roku okoliczności są już dużo lepsze, dlatego też projekt nazwany „Albo Inaczej” jest powszechnie uznany za ciekawy eksperyment, otwierający głowy słuchaczom. I chociaż trzeba przyznać, że na samej płycie są utwory lepsze i gorsze, to do tych pierwszych bezdyskusyjnie należy zaliczyć „Jest jedna rzecz” Ryszarda Andrzejewskiego, szerzej znanego jako Rychu Peja. Utworu, który niewątpliwie doczekał się statusu klasyka gatunku.
Dla Pei ten utwór, jak i cały rok 2001 był przełomowy: płyta „Na legalu” (100 000 egzemplarzy, marzenie ściętej głowy współczesnych artystów) oraz przede wszystkim film „Blokersi” Sylwestra Latkowskiego sprawiły, że sam raper i jego muzyka stały się rozpoznawalne wśród młodych. Wspomniane „Jest jedna rzecz”, „Mój rap, moja rzeczywistość” oraz „Głucha noc” hulały na magnetofonach i walkmanach na trwałe zapisując się w świadomości słuchaczy, którzy przez lata dorośli, ustatkowali się, czasem nawet zamieniając dresy i trzepaki na garnitury.
Od wydania „Na legalu” minęło 14 lat. Peja przytył, ustatkował się, w międzyczasie zdążył wydać kilka kolejnych płyt, namieszać w Zielonej Górze („wiecie co z nim zrobić”), ale w żaden sposób. Nie dziwi więc, że twórcy projektu „Albo Inaczej” postanowili sięgnąć akurat po ten kawałek, powierzając zadanie jego wykonania Zbigniewowi Wodeckiemu. I trzeba przyznać, że Pan Zbigniew poradził sobie brawurowo, nie gorzej niż z innymi wyskokami w swojej karierze od Pszczółki Mai po „Chałupy, welcome to”. Świetnie moduluje głos, bawi się, raz brzmiąc łagodniej, raz intonując ostrzej – szacunek!
Osobne brawa należą kompozytorom oraz intrumentalistom z Konglomerat Big Bandu: potrafili przekuć dość prosty, samplowany bit na zgrabną, bogatą aranżację, a także bardzo chwytliwy – nawet nie wiem, czy nie lepszy od oryginalnego – refren. Również pierwszoplanowa rola sekcji dętej zasługuje na uznanie. Oczywiście, świetne wykonanie obnaża całą biedę reprezentowaną w tekście. Dobieranie słów na zasadzie: tworzymy/przeskoczymy/dołączymy, przeliczył/zaliczył/życzył może nie raziły na początku ubiegłej dekady, ale obecnie chyba nawet Ryszard może czuć lekkie zażenowanie niektórymi rymami. Na szczęście nie razi to zdecydowanie i utwór – w obu wersjach – da się nucić.
PS. Trochę na marginesie trzeba zauważyć, że hip hop – jakkolwiek gatunek bardzo rzadko kojarzony z coverami – jest przesiąknięty cytatami i nawiązaniami do innych wykonawców. Przede wszystkim w muzyce, częstokroć opartej na samplach wyciętych ze starszych utworów. Nie inaczej jest z bitem do „Jest jedna rzecz”, który opiera się na krótkim fragmencie z Marka Grechuty: