Historia zaczyna się w 2012 roku, kiedy to Soundrive trwał jeden dzień i odbył się na terenie gdyńskiego parku Kolibki. Rok później wydłużono festiwal do trzech dni, ze względu na większą ilość występujących artystów. Zmieniło się także miejsce, w którym odbywała się impreza. Tegoroczna edycja miała miejsce w B90 i trwała w terminie 4-6 września.
Przede wszystkim zacznijmy od miejsca, w którym odbył się festiwal. Za każdym razem, kiedy wchodzi się na teren Stoczni towarzyszy temu niezwykły klimat. Widoczne zewsząd dźwigi, stare budynki, niektóre od dawna opuszczone, budują industrialną atmosferę klubu B90 znajdującego się na tym terenie. Pojawia się uczucie, że niewiele jest takich miejsc jak Stocznia Gdańska, w których niektóre budynki zostały zaadaptowane na miejsca kulturalno-rozrywkowe (biorąc pod uwagę, że dookoła wciąż buduje się statki). Myślę, że na muzykach to miejsce również wywarło duże wrażenie.
Wieczorne koncerty rozpoczęły się na małej scenie, na której zagrał zespół Adult Jazz. Grupa zaczęła koncert bardzo spokojnie i melodyjnie. W międzyczasie muzycy zaczęli wymieniać się instrumentami, a na scenie pojawiła się trąbka. Cała muzyka była dość eksperymentalna i na pewno odpowiadała fanom ciekawych brzmień.
O godzinie 19:30 koncerty na dużej scenie otworzyła formacja Highasakite. Norwedzy zaczęli tajemniczo, dołączając do instrumentarium wzruszające pianino. Na scenie pojawiły się imitacje świeczek, co dodatkowo budowało klimat występu. Gdy gitarzysta sięgnął po smyczek, publiczność wiedziała, że zespół również lubi poeksperymentować.
Po koncercie na dużej scenie, wróciłem na małą scenę. Tam swój występ zaczął zespół Fear of Man. Muzycy zagrali dość typowo – czyste fenderowskie brzmienie, akordy i wokal. Za to nudnego śpiewu wokalistce na pewno nie można zarzucić.
Kiedy zrobiło się zbyt spokojnie, na głównej scenie pojawił się kolejny zespół – Planet Of Zeus. Brodacze prosto z Grecji zagrali typowy ciężki metal. Choć niewiele było w ich graniu dźwięków rodem z muzyki alternatywnej, to taki występ bardzo rozbudził i dodał publiczności energii.
Po paru godzinach muzycznej wycieczki każdy zrobiłby się głodny. Organizator wyszedł temu naprzeciw i w strefie chilloutu nie zabrakło popularnych ostatnio foodtrucków. Wybór był całkiem spory: od klasycznych zapiekanek przez amerykańskie burgery po wegetariańskie przysmaki.
Kolejnym zespołem na dużej scenie był King Khan & The Shrines. Śmieszne stroje, zabawna choreografia i muzyka w rytmach soul i rock’n’roll. Zespół porwał publiczność do tańca. Grupa dała najbardziej energetyczny występ tamego wieczoru.
Tego typu festiwale i wydarzenia można nazwać pewnego rodzaju kopalnią muzyki. Każdy, kto przychodzi na Soundrive, może znaleźć tu nowe muzyczne inspiracje. Naszym zdaniem muzyczną „perełką” festiwalu był zespół, który jako ostatni zagrał na małej scenie – Samaris, trio z Islandii. Pociągający wokal, melodyjny klarnet oraz DJ, profesjonalnie grający mocne basowe rytmy wprowadziły publiczność w trans, który ciężko było przerwać. Zupełnie jak gorący prysznic w zimowy poranek 🙂
Ostatni zespół tego wieczoru nazywał się Austra. Niestety grupa kazała czekać na siebie około godziny, co o tej porze nieco znużyło publiczność. Kanadyjczycy poprawnie zagrali swój repertuar, ludzie bawili się i skakali. Poza tym Austra zagrało aż dwa bisy, więc fani kapeli byli zadowoleni z występu ich ulubionej grupy.
Podsumowując, Soundrive okazał się bardzo miłą niespodzianką. Różnorodność zespołów oraz jakość muzyki docenił zapewne niejeden fan alternatywy. Każdy kto tu przyjechał mógł wyruszyć we własną muzyczną wędrówkę i znaleźć coś dla siebie. Wiele zespołów dawało w Polsce koncert po raz pierwszy i mieli wiele szczęścia, że trafili właśnie na takie miejsce i takie wydarzenie.
źródło zdjęcia frontowego: fot. Jarek Sopiński / NotSoSilent , dzięki uprzejmości portalu Miasto Kultury.