Cover tygodnia: EPDM/RATM – „I’m Housin’”


Początki zawsze są trudne. Patrząc na polski rap lat 90. nie sposób się oprzeć wrażeniu, że wiele płyt jest najzwyczajniej w świecie przecenianych. Sentyment, skojarzenie z własnymi latami młodości, a nawet prosty fakt, że w owym czasie prawie każdy kto umiał prosto złożyć rym nieczasownikowy i nieprzymiotnikowy był królem gry – to wszystko składa się na brak dystansu. Niemniej, cytując znawcę: „jeśli mam być szczery, klasykiem się nie staje chłam przez datę premiery”. To nie jest tak, że „złotą erę hip-hopu” należy wyrzucić na śmietnik historii – ale też bezmyślne powtarzanie utartych opini o „legendarności” i „wspaniałości” bardziej szkodzi przy twardym zderzeniu z przyciskiem play.

Nie inaczej rzecz ma się pewnie po drugiej stronie Atlantyku. Słuchając wszystkich legend z perspektywy kilkudziesięciu lat, tylko nieliczni są w stanie wyjść zwycięsko – zwłaszcza w uszach ludzi postronnych i niezafascynowanych ówczesną kulturą (do których należy niżej podpisany). OK, na EPMD jako na idoli młodości oraz inspirację do zajęcia się rapem na poważnie powołuje się pewnie co drugi przedstawiciel naszej sceny – i niejeden pewnie podpisałby się pod wersem Małpy, który wprost stwierdza: „chciałbym być jak Paris Smith i Eric Sermon”.

Jednak obiektywnie trzeba przyznać, że debiutancki album „Strictly Business” wspomnianego duetu EPMD przyniósł im sławę i popularność, plasując się w czołówce najpopularniejszych albumów lat 80. Single, takie jak „It’s My Thing” czy „I’m Housin” chwyciły z miejsca. Co stanowi o sile tych utworów: energiczne, bujające funkiem, ale banalnie proste bity, (w przypadku „I’m Housin” oparte na krótkim samplu z „Rocksteady” Arethy Franklin)? Bardzo dobre, zwłaszcza jak na owe czasy, flow obu raperów? Pewnie wszystko po trochu – najlepiej sprawdźcie sami:

W czasie, gdy wychodził debiutancki album EMPD, grupa młodych chłopaków z Kalifornii zakładała Inside Out, swój pierwszy poważny zespół. Wśród nich największe wrażenie robił kudłaty wokalista, który kilka lat temu stanie się znany niemal każdemu jako frontman Rage Against The Machine. Zachowi de la Rochy zawsze było bliżej do rapu niż do tradycyjnego rockowego śpiewania, nie dziwi więc, że gdy Rage Against The Machine wpadli na pomysł nagrania albumu, na którym przedstawiają własne wersje cudzych utworów, nie mogło tam zabraknąć również tego typu inspiracji. Tym sposobem obok (rewelacyjnego, dodajmy) wykonania „Ghost of Tom Joad” Bruce’a Springsteena czy „Kick Out the Jams” garażowców z MC5 usłyszeć można utwory m.in. Cypress Hill, Afrika Bambaataa oraz oczywiście wspomniane „I’m Housin” EPMD.

Tom Morello jak zwykle dostarczył ciężki, motoryczny, ale i przebojowy riff, który ciągnie refren. W zwrotce z kolei pojawia się gitara z charakterystyczną „kaczką”, dopełniając łagodną linię basu. To wszystko stanowi świetne tło dla, tradycyjnie już agresywnego, podawania tekstu przez de la Rochę. Razem – utwór kompletny. Ponadto, co zabawne, ten utwór jest jedną z nielicznych okazji dla tak rozpolitykowanego zespołu, którą można nucić bez posądzenia o bycie „sierpo-młotowym” rewolucjonistą w krótkich spodenkach. Chapeau bas, panowie!


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *