Smolik/Kev Fox w ścianach Starego Maneżu


Stary Maneż, jest jednym z miejsc, na kulturalnej mapie Gdańska, które ostatnimi czasy często przyciąga mnie swoją ofertą wydarzeń. Kiedy na redakcyjnym mailu ujrzałem wiadomość o koncercie Smolik/Kev Fox, nie mogłem nie skorzystać z okazji do zobaczenia na żywo artystów, którzy swymi kompozycjami wypełniają znaczną część mojej playlist, tym bardziej, że miał się odbyć właśnie na Słowackiego 23.

 

Wspomniana możliwość, przypadła na 10.04.16r. – pozwoliło mi to na koncertowe zakończenie tygodnia.

 

Całość wydarzenia otwierał suport w postaci projektu poznańskiego muzyka, Pawła Swiernalis – Lord & the Liar, czyli Pan i Kłamca (jak sam wykonawca podkreślał). Chłopak z gitarą, bardzo dobrą warstwą tekstową i całkiem przemyślanymi kompozycjami. Wykonywaną przez niego muzykę porównałbym  do połączenia dźwięków Dawida Podsiadło i Korteza z delikatnymi naleciałościami wokalnymi z Kumki Olik. Wykonawca nie podbił mojego serca, jednak nie mogę powiedzieć, że słuchało się go źle. Jeśli grałby dłużej, po prostu poczułbym znużenie depresyjnością bijącą z jego utworów. Na szczęście proporcje czasowe koncertu zostały w znakomity sposób rozłożone i po występie nie pozostał żaden niesmak.

 

Przyznam się szczerze, że twórczość Andrzeja Smolika, jest mi bardzo bliska. Otóż już jako dzieciak wsłuchiwałem się w dźwięki klawiszy płynących z płyt Wilków, czy solowego krążka Roberta Gawlińskiego, gdyż w tym okresie byłem ogromnym fanem zarówno zespołu, jak i wokalisty. Kiedy tylko moje zainteresowanie muzyką ewoluowało z wersji „słuchać”, na wersję „poznawać”, a nazwom kapel zacząłem przyporządkowywać nazwiska muzyków, w mojej pamięci ulokowało się właśnie nazwisko Smolik, które to odnajdywałem w coraz to innych projektach, żeby po pewnym czasie tych muzycznych odkryć, dojść do wniosku, że jest to muzyk wszechstronny. Tworzył wszakże z czołówką polskiej sceny, przypisaną do wszelakich gatunków muzycznych – od Krzysztofa Krawczyka, przez Myslovitz czy Hey, po Marię Peszek.  Nie ma tu jednak jakiegokolwiek porównania do materiału, który Smolik stworzył w swojej karierze solowej, a tym bardziej do projektu Smolik/Kev Fox. Często towarzyszy mi wrażenie, iż współpraca z innymi artystami, która opierała się na „dogrywaniu” do ich projektów, nie pozwalała w pełni rozwinąć skrzydeł, które rozpostarł na własnych krążkach. Natomiast współpraca z Kevem Foxem, moim zdaniem, tchnęła w te skrzydła podmuch wiatru, który pozwolił na świetny lot. Oby potrwał on jak najdłużej.

 

Pierwsze dźwięki, jakie dobiegły mnie ze sceny, zdecydowanie przywołały na myśl grupę Pink Floyd. Możliwe, że to tylko moje zboczenie, wywołane zamiłowaniem do Londyńskiego zespołu, spotęgowane brytyjskim pochodzeniem Keva. Mimo wszystko pokusiłbym się do porównania początku koncertu Smolik/Kev Fox z utworem „In the Flesh”. Mocno, zdecydowanie z przejmującym, trafiającym do umysłu wokalem i bogatą grą świateł. Od pierwszych sekund, słychać było, że tu wszystko się zgadza, wszystko jest idealnie na swoim miejscu, a muzycy wiedzą co robią i robią to w doskonałym stylu. Każdy kolejny utwór utwierdzał mnie w tym przekonaniu, a po pojawieniu się Marsiji, która zagościła na scenie w utworze „Hollywood”, oraz po Y (Bokka) zagadkowo pojawiającej się na ekranie w „Regretfully Yours”, byłem w stanie dozgonnie obrazić się na każdego, kto zasugerowałby, że jest inaczej.

 

Charakterystyczna chrypa Keva zestrojona z jego gitarami, połączona z doskonale dobranym brzmieniem instrumentów klawiszowych i sampli, nad którymi czuwał Smolik, napędzana mistrzowskimi uderzeniami w perkusję,  to coś czego słuchałem całym sobą. Emocje płynące ze sceny wsiąkały w widzów niczym w gąbkę. Panowie zaserwowali show na światowym poziomie, prezentując materiał z wydango w październiku albumu studyjnego „Smolik/Kev Fox”. Są to utwory nawiązujące do najlepszych brytyjskich klasyków, co widać w tytułach oraz słychać w tekstach i brzemieniu. Zachowują przy tym totalną indywidualność kompozytorską. Jedynym minusem, który dostrzegłem w trakcie wydarzenia, był powściągliwy kontakt z publicznością. Kev mówił mało i treściwie, w iście brytyjskim stylu, Smolik natomiast ograniczył się do kilku słów skierowanych do słuchaczy. Z drugiej strony, taka nikła ilość wtrąceń, pozwalała na skupienie się na muzyce, której artyści nie pożałowali widzom, co zaowocowało owacją na stojąco.

 

Na bis Panowie  wyszli dwa razy. Najpierw zaprezentowali dwa zaaranżowane przez siebie covery – „Where did you sleep last night” z repertuaru Leadbelly’ego oraz „Come together” od The Beatles, następnie pożegnali się z publiką swoim flagowym singlem “Run”. Warto podkreślić, że pożegnanie sprawiło, iż spora część słuchaczy porzuciła swoje miejsca siedzące i przybyła po scenę, do czego zachęcił Kev.

 

Warto zwrócić uwagę na pracę realizatorów, którzy umiejętnie napełnili salę koncertową Starego Maneżu światłem i dźwiękami. To również za ich sprawą, dało się odczuć, że muzycznie „wszystko się zgadza”, a gra świateł pomagała w oddaniu emocji płynących z muzyki. Świetna robota!

 

Podsumowując – lepszego zakończenia tygodnia, nie mogłem sobie wymarzyć. Jeśli będziecie mieli okazję wybrać się na koncert z cyklu Smolik/Kev Fox, nie wahajcie się ani chwili.

 

Kamil Kocon


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *