No i stało się! Z dniem 25 września światło dzienne ujrzał album o nazwie Jan Gałach and Friends. Osoby, które były choć raz na koncercie zespołu, wiedzą czego można spodziewać się po tym wydawnictwie. Ci, którzy pierwszy raz o nich słyszą powinni jak najszybciej nadrobić zaległości.
Nie z przypadku użyłem wyrażenia „Polskie Białe Południe”. Zdaję sobie sprawę, że jestem narażony na atak osób, które się z tym nie zgodzą, ale śpieszę z wyjaśnieniem. Pod tym stwierdzeniem chowa się kwintesencja jambandowego grania, która tak doskonale jest nam znana dzięki The Allman Brothers Band czy Gov’t Mule i wielu innym. I nie chodzi mi tu o gatunek, a o jakość i wydźwięk muzyki prezentowanej przez Jasia i cały jego zespół. Lekkość z jaką wydobywają dźwięki jest niesamowita. Dla nich granie koncertu to taka sama przyjemność jak dla nas być jego świadkiem, a pewnie i większa. Jan Gałach jest niewątpliwie wybitnym skrzypkiem, ale nie można zapominać, że w kapeli są równie znakomici muzycy, bez których nie udałoby się stworzyć takich dźwięków. Znani ze szczecińskiej funkowej kapeli Big Fat Mama Borys Sawaszkiewicz i Kuba Fiszer, wokalistka Karolina Cygonek, Marek Kobus, Marek Idzik i Max Ziobro. Jest to iście wystrzałowy skład, który na scenie potrafi porządnie „przywalić”.
Na krążek składa się 8 numerów, z czego tylko jeden jest standardem („Afro Blue”), reszta to autorski materiał. Pierwszy utwór „Angol” od razu wprowadza nas w charakterystyczny świat Jasia Gałacha, w którym „rządzą” psychodeliczne dźwięki jego skrzypiec. Podkład złożony z gitary, perkusji i klawiszy daje temu utworowi niesamowity groove, który nie pozwala się od niego oderwać. Od razu przypominamy sobie czemu właśnie tak bardzo lubimy ich muzykę.
Przy nagrywaniu albumu pojawili się licznie goście, którzy sprawili, że jest on tak wyjątkowy. „Devil” to popis wokalny Beaty Przybytek, która na swój sposób zinterpretowała słowa napisane przez Karolinę i wyszło jej to bardzo przyzwoicie. Z wokalistów usłyszymy również Mariusza Korczyńskiego w dwóch numerach i Roberta Mastelarza. Z instrumentalistów należy wymienić Michała Kielaka i jego harmonijkę, saksofonistę Aleksandra Papierza oraz basistę Pawła Mikosza, znanego wszystkim jako „Muzzy”. Nie można takim gościom nic zarzucić, w końcu są to muzycy najwyższej klasy.
Jest to mieszanka wielu gatunków, które tworzą tą niesamowitą muzykę. Są utwory bardziej bluesowe („Połamaniec”), bardziej folkowe („Kantrowiec”), bardziej „odjechane” (Rock’n’roll i ch…”), który jest bardzo w stylu AC/DC, dzięki wokalowi Roberta. Ale są też te instrumentalne, które w pełni oddają jakość muzyki prezentowanej przez Jasia Gałacha („Angol”, „Afro Blue”). Wyróżnić trzeba natomiast przepiękny „Trójkącik”, przy którym nie raz pojawiły się łzy wzruszenia.
Album „Jan Gałach and Friends” jest świetnym wydawnictwem, na który wielu tak długo czekało i na pewno nikt nie będzie zawiedziony. Ja natomiast wciąż marzę o krążku koncertowym, najlepiej dwupłytowym. Ogień, który towarzyszy koncertom zespołu nie jest możliwy do odtworzenia w studiu. Jan Gałach Band to zespół wybitny, który na scenie robi rzeczy niewyobrażalne i chciałbym móc usłyszeć to również z głośników w domu.