W dzisiejszych czasach, w których mamy wybór głównie pomiędzy mieszkaniami na wynajem, a drogimi kredytami hipotetycznymi, kooperatywy stały się silną alternatywą na polskim rynku nieruchomości. Początki kooperatyw mieszkaniowych sięgają okresu międzywojennego, kiedy to miliony Polaków po I Wojnie Światowej straciło swoje miejsca zamieszkania. Wtedy właśnie zrodził się pomysł, iż może najszybszą i najprostszą metodą na odbudowę wyniszczonego wojną państwa może okazać się wspólna inicjatywa ze strony poszczególnych grup potencjalnych mieszkańców – dlatego też Rząd II Rzeczpospolitej Polskiej zagwarantował Polakom współfinansowanie kooperatyw. Jak najniższe koszty budowy ogrywały wtedy główną rolę, więc o wyglądzie i otoczeniu budynku decydowały materiały budowlane oraz dostępne miejsce – główną potrzebą mieszkańców było po prostu zapewnienie sobie dachu nad głową.
Obecnie kooperatywy nie są jeszcze tak popularne w Polsce jak osiedla deweloperskie, niemniej jednak możemy spotkać się z przypadkami kooperatyw sąsiedzkich, które z kolei są w niewielkim stopniu mniej zaawansowaną formą co-housing’u. Główna różnica polega na tym, że o budynku oraz jego lokalizacji decydują wspólnie przyszli mieszkańcy i architekt-projektant. Z kolei w przypadku najwyższej dostępnej formy mieszkalnictwa, którą jest co-housing, o budynku wraz z całą infrastrukturą mu towarzyszącą decydują potencjalni mieszkańcy wspierani przez architekta, socjologa oraz prawnika.
Idea co-housing’u rozprzestrzeniła się już po całym świecie i nadal zyskuje coraz większą ilość zwolenników. Nie powinno to nikogo dziwić – poprzez wprowadzenie do procesu inwestycyjnego socjologa bądź mediatora, już od samego początku istnieje ogromne prawdopodobieństwo, niemal gwarancja stworzenia pomiędzy potencjalnymi mieszkańcami dobrych relacji międzyludzkich. Wynika to z faktu, iż nic nie łączy ludzi bardziej niż wspólny cel oraz dążenie do niego, w szczególności jeśli chodzi o stworzenie sobie przestrzeni do życia. Porównajmy tę możliwość z jednej strony do nowoczesnych osiedli deweloperskich, gdzie zazwyczaj nie znamy bądź nie mamy zbytnio kontaktu z sąsiadami oraz z drugiej strony do zabudowy mieszkaniowej od dawna istniejącej, gdzie możemy trafić na nadgorliwych, momentami nawet niechcianych sąsiadów w podeszłym wieku. Przy takich opcjach perspektywa posiadania wpływu na to, z kim będziemy mieszkać oraz możliwość poznania ich na długo przed zamieszkaniem obok nich wydaje się być lepszą decyzją. Ponadto obecne kooperatywy mają za zadanie zapewnić potencjalnym mieszkańcom większy komfort finansowy oraz użytkowy – budowa ma być przede wszystkim tańsza, proces inwestycyjny powinien być bezpieczniejszy, natomiast architektura oraz przestrzenie muszą być dostosowane do potrzeb konkretnych mieszkańców. Innymi słowy – ma być lepiej, niż u dewelopera, który ogranicza ryzyko sprowadzając budowę osiedla do bardzo prostej kalkulacji – możliwie największa ilości powierzchni użytkowej na sprzedaż na możliwie najmniejszej działce.
Co-housing z kolei zapewnia równowagę pomiędzy intymnością przestrzeni mieszkania, a dostępnością strefy wspólnotowej. Samodzielne mieszkanie składa się z części mieszkalno-sypialnej, kuchni oraz łazienki, natomiast na przestrzeń wspólną, która ma charakter domu wspólnotowego składa się najczęściej większa kuchnia z jadalnią oraz kącik dla dzieci. Dodatkowo takiego typu osiedle można również wyposażyć w tereny rekreacyjne, takie jak plac zabaw, basen, boiska sportowe oraz różnego rodzaju ogrody. Dodatkowym atutem takiego koegzystowania jest zarządzanie oddolne – gdy w sprawach osiedla oraz wspólnego gospodarowania dobrami decydują wszyscy mieszkańcy, zwiększa to chęć do uczestniczenia oraz angażowania się w życie i rozwój osiedla. Ponadto ważne jest też, aby mieszkańcy wywodzili się z różnych kręgów społeczeństwa, dzięki czemu wzajemnie mogą uzupełniać się umiejętnościami życia codziennego, co z kolei prowadzi do rosnącej więzi międzyludzkiej opartej na wzajemnym zaufaniu oraz poczuciu przynależności do danej społeczności.
Trudno nie zauważyć więc, że co-housing może być pewnego rodzaju odświeżeniem, którego potrzebuje polski rynek nieruchomości. Szczególnie może okazać się ratunkiem dla dużych miast oraz ich obrzeży, gdzie nowe osiedla deweloperskie wyrastają jak grzyby po deszczu, a tak naprawdę napędzają tylko problemy samotności oraz wzajemnej ignorancji, nie wspominając nawet o architekturze najczęściej nie współgrającej z otoczeniem. Z kolei co-housing wykorzystuje zasady zrównoważonego mieszkalnictwa oraz wzmacnia więzi sąsiedzkie w sposób ciągły poprzez powiązanie jednostek mieszkalnych ściśle określonymi zasadami, przez co odpowiada na wyższe potrzeby mieszkańców. Innymi słowy, operuje na zasadzie, która została poniekąd zapomniana w XXI wieku – „Living better than inhabiting” – jak powiada hiszpański polityk Javier Maroto.
Adriana Rąpca